Lubię jesień, szczególnie jej wczesny, wielobarwny okres.
W powietrzu unosi się zapach liści zmoczonych deszczem oraz dymu z kominów.
Październikowy świt pachnie chłodną, wilgotną ziemią otuloną mgłą i ciszą...
nikt nie ma ochoty opuszczać swojego ciepłego schronienia.
A potem - w środku dnia - wychodzi słońce, oświetlając i ogrzewając liście na drzewach,
zachęcając ptaki i oczywiście dzieciaki do jesiennej zabawy - super widok.
Popołudnia witamy z zapaloną lampką, przy ogniu kominka, z miodowo-imbirową herbatą
i robótką na kolanach albo... ciekawą książką. Ja jeszcze podkręcam ulubioną Trójkę
i moja pełnia szczęścia osiągnięta:)
Nie udało mi się zrealizować swojego pomysłu na dyniową ozdobę,
nie chciałam też dekorować jej tak jak w ubiegłym roku - tutaj.
Dopadło mnie jesienne przeziębienie z paskudnym katarem,
które pokrzyżowało kreatywne plany. W takim stanie, w dłoniach częściej trzymałabym
chusteczkę niż potrzebne narzędzia.
A grubaskę ubrałam w ogrodowe zdobycze.
W tym sezonie w Tomaszowej mamy dynię w naturalnej oprawie.
Siedząc w wygodnym fotelu wykańczam swoje szydełkowe robótki.
Okrągła poducha w beżowo-pomarańczowych barwach już zajęła właściwe miejsce
(tworzy komplet z dzbankowym ocieplaczem), szydełkowa sowa-torebka
(podpatrzona w by piegowata) powędruje za chwilę do pewnej panienki,
a kolorowa narzuta z dnia na dzień nabiera wielkości.
Będzie, jak znalazł na zimowe wieczory.